Kiedy wy w piątek siądziecie do wigilijnego stołu, Żydzi rozpoczną szabat. To symboliczne: świat jest różny, ale nasz wspólny
Tanja Segal – Moskwianka z urodzenia, Izraelka z wyboru, obecnie mieszka w Krakowie. Jest pierwszą w Polsce kobietą rabinem (postępowej społeczności Beit Kraków), ale też reżyserką teatralną. Studiowała mistykę żydowską na uniwersytecie w Tel Awiwie. Oczy jasnozielone, burza drobno kręconych, miedzianych włosów. Rozmawiamy w kawiarni Żydowskiego Muzeum „Galicja” na krakowskim Kazimierzu; widzę czuprynę i twarz Tanji na tle ściany z surowej, czerwonej cegły. Opodal stoi duża, stalowa menora chanukija, na której Tanja zapali świece ostatniego dnia Chanuki – święta upamiętniającego zwycięstwo Żydów nad Seleucydami w 164 r. p.n.e. i poświęcenie Świątyni Jerozolimskiej przez Machabeuszów. W tle gra muzyka klezmerska.
Zadaję pytania po polsku i po angielsku, Tanja odpowiada po polsku, angielsku i rosyjsku, dorzucając od czasu do czasu słowa hebrajskie; w Beit Kraków nazywają ten język „beitisz”. Zgodziliśmy się, że dla przypadkowego słuchacza tak wymieszana konwersacja musiała brzmieć bardzo zabawnie.
Paweł Smoleński: Jedną z ulubionych książek wczesnego dzieciństwa moich dzieci była „Gwiazdka na ulicy Sezamkowej”. Postacie z książki – ludzie i bajkowe zwierzaki – chodzą od drzwi do drzwi nowojorskiej kamienicy i składają wszystkim jej mieszkańcom świąteczne życzenia. Jednym życzą wesołego Bożego Narodzenia, innym – wesołej Chanuki.
Tanja Segal: Jedno i drugie święto przypada mniej więcej w tym samym czasie. Żydowska Chanuka jest ruchoma, jeśli mierzymy czas kalendarzem chrześcijańskim. W tym roku wypadła na początku grudnia. To święto światła, jasności. Cud Chanuki polegał na tym, że oliwa zapalona w Świątyni po pokonaniu Seleucydów, która powinna wystarczyć na jeden dzień, starczyła na osiem. Dlatego chanukija ma dziewięć ramion – osiem świec chanukowych oraz pomocnicza świeca do zapalania pozostałych.
Dwa bardzo ważne święta dwóch religii obok siebie w kalendarzu – to symboliczne. I wy, i my mamy swoje własne koncepcje Boga, swoje tradycje, które – jeśli są wzajemnie respektowane – tylko nas wzbogacają. Bez różnorodności nie ma rozwoju kulturalnego, umysłowego, religijnego.
Dla mnie Chanuka stawia pytania o granice. Z jednej strony mamy własną kulturę, broniliśmy jej, byliśmy małą grupą – Machabeuszami, a oparliśmy się całemu imperium. Mamy prawo żyć wedle własnych reguł i właśnie to prawo dało nam siłę, by pokonać coś, co próbowano nam narzucić. Chanuka to też refleksja nad sporem dobra ze złem, światła z ciemnością, nad znaczeniem wolności, religijnego pluralizmu. Nad tym, że ktoś pozornie słabszy może zwyciężyć silniejszego, bo broni swojej tożsamości, lecz nic nie próbuje wymusić.
Zresztą kiedy wy w piątek siądziecie do wigilijnego stołu, Żydzi rozpoczną szabat. To też symboliczne, będziemy świętować razem.
W bożonarodzeniowych kolędach śpiewa się o tym, że Jezus przyszedł na świat po to, by pokonać zło i ofiarować wolność. Bezbronne, słabe niemowlę, a jednak pokonuje złe moce.
– Idea walki dobra i zła jest ważnym tematem wszystkich religii. Stawiamy sobie te same pytania, rozmawiamy o tych samych wartościach, ale odpowiedzi są różne. W moim pojmowaniu religii bardzo ważna jest rozmowa, nie tylko z Bogiem, ale też z ludźmi, którzy mogą być inni niż my. A skoro tak, nie wolno nam mówić, że jedna religia jest lepsza od drugiej, nie wolno deprecjonować, eliminować innej kultury. Mówię o sprawach praktycznych, o spotkaniu i o dialogu, które następują każdego dnia. O tym, jak żyć obok siebie, dyskutować, wejść w interakcję, a jednocześnie zachować własną tradycję.
Urodziła się pani w ateistycznym ZSRR.
– Moja rodzina była świecka, choć np. na święto Pesach była w domu maca. Stałam się osobą religijną dziesięć lat temu, potem wstąpiłam do szkoły rabinackiej. Wcześniej, jak każdy człowiek, stawiałam sobie pytania o to, co materialne i poza; oraz ponadmaterialne, o duchowość, o początek, o koniec, o sens, o istotę. Chciałam się rozwijać, więcej wiedzieć, lecz na początku niekoniecznie w kontekście teologicznym. Pomagała mi w tym sztuka. Okazało się, że to nie wystarcza. Bez teologii umiałam postawić pytanie, ale nie wiedziałam, gdzie leży źródło, jak to pracuje, jak się dzieje.
To było również pytanie o tożsamość. Przykro mi mówić, lecz moja żydowskość była bardzo mocno budowana na codziennym, zwyczajnym radzieckim antysemityzmie lat 80. Z jednej strony miałam żydowskie otoczenie, znajomych, nauczycieli. A jeszcze później pojawił się teatr żydowski, ulokowany w Moskwie, pozwalający jakoś odszukać się w żydowskim sposobie życia, poglądzie na sztukę, ekspresji.
Z drugiej strony miałam podwórko, ulicę, dom, gdzie mieszkaliśmy. Na tym podwórku doświadczyłam antysemickich ataków przeciwko mojej rodzinie. To nie była przemoc fizyczna, ale werbalna, wyzwiska. Takie zachowanie obudziło ciekawość: kim jestem, skoro jestem tak bardzo inna, że trzeba mi to okazywać w niemiły sposób. Ciekawe, że w mojej pamięci znacznie wyraźniej zapisało się to, że moi, nieżydowscy, znajomi ze szkoły idą do moich sąsiadów i mówią im, że nie wolno tak się wobec nas zachowywać, niż te konkretne zachowania.
Te wydarzenia obudziły moją tożsamość, lecz ciągle było mi mało. Potrzebowałam czegoś jeszcze, pierwiastka duchowego, lecz nie mogłam tego znaleźć w ZSRR. Komunizm odciął nas wszystkich – Rosjan, Żydów, wszystkie narody ZSRR – od duchowych korzeni.
Emigruje pani do Izraela, mając 33 lata.
– Potrzebuję dziesięciu lat, żeby się tam jakoś zaadaptować. W Izraelu jest wszystko – śnieg i pustynia. Zrobisz krok i jesteś w innej rzeczywistości. Musiałam się odszukać, poszłam na uniwersytet, jednocześnie studiowałam teatr oraz filozofię i mistykę żydowską.
Potem pojechałam do Rygi, uczyłam w szkole żydowskiej. To był ten właściwy krok. Myślałam o moim kraju, moim otoczeniu i tożsamości, lecz znów byłam w diasporze. W święto Purim cieszy się cała izraelska ulica, ludzie są poprzebierani, świętują. W Rydze Purim odbywa się w jakimś domu, wszyscy przynoszą kostiumy w walizkach i zakładają je dopiero na miejscu. Moja tożsamość musiała odnaleźć się w różnych kontekstach. Aszkenazyjscy Żydzi różnią się od sefardyjskich, bo zakorzenieni byli w różnych kulturach i otoczeniach. Nawet ich muzyka liturgiczna jest inna. Ale poczucie tożsamości to samo.
Emigracja była dla mnie inspirująca, zachęciła do poszukiwań.
Dlaczego wybrała pani judaizm reformowany?
– Ponieważ kładzie mniejszy nacisk na rytuały, a większy na ich zrozumienie oraz znaczenie dziś, na relacje międzyludzkie, dialog, rozmowę, wzajemne poszanowanie kultur przy pielęgnowaniu odrębności. Mam liberalne poglądy, a one mieszczą się w tym nurcie judaizmu, gdzie nikt nic mi nie narzuca, gdzie nacisk kładzie się na wybór każdego człowieka, w dialogu z tradycją. Nie musiałam w głowie nic przestawiać, radykalnie zmieniać, nie odrzuciłam tego, co było do tej pory. Musiałam tylko odszukać własną duchowość i związek z kulturą i tradycją, której nie mogłam doznać w Rosji. Powoli stawały się one częścią mojej codzienności tak samo jak sztuka, nauka, spotkania z ludźmi.
Trzy lata temu przyjechała pani do Polski.
– To miejsce, gdzie smutek i ból łączą się z nadzieją. Gdy chodzę po krakowskim cmentarzu Remu i odczytuję nazwiska wielkich rabinów, mam przed sobą całą historię mojego narodu, wielki dorobek powstały we wzajemnym oddziaływaniu dwóch kultur, polskiej i żydowskiej. Jacy jesteśmy dzisiaj, zawdzięczamy również Polsce. Ale i Polska nie byłaby kompletna bez kultury Żydów.
Potem czarna dziura, katastrofa. Na krakowskim Kazimierzu już nic nie będzie takie, jak było kiedyś. Nie ma i prawdopodobnie nie będzie takiego żydowskiego życia codziennego jak dawniej.
A jednak mam tutaj swoje środowisko. Społeczność żydowską, młodych ludzi, którzy poszukują swoich żydowskich korzeni, a także tych, którzy pamiętają i upamiętniają, dbają o żydowski dorobek. Tego, co było, nie da się odbudować, odtworzyć. Może na Kazimierzu teraz będzie więcej choinek niż świeczników chanukowych, choć kiedyś było odwrotnie. Ale żydowski Kazimierz to nie jest tylko martwa dekoracja. Świece chanukowe palą się naprawdę, znów ogłaszają cud Chanuki.
Wyobraźmy sobie, że idzie pani rankiem 25 grudnia, w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia, zaułkami krakowskiego Kazimierza. Ulice jeszcze puste; ludzie najpewniej odsypiają pasterkę. Niemal w każdym oknie choinka. Co pani czuje?
– I have nothing against choinka. Choinka jest ładna. Tutaj znowu powraca zagadnienie pluralizmu i otwartości. Tego dnia, 25 grudnia, choinka będzie dla mnie symbolem waszego święta – Bożego Narodzenia, które wy rozumiecie jako początek odkupienia. Choć od 2 tys. wy świętujecie, a my jeszcze czekamy. Rozumiem i szanuję to. Ja tego dnia będę obchodzić szabat z Beit Kraków – świętość dopełnienia się dzieła stworzenia. Trudno chyba o lepszą okazję, aby pożyczyć wszystkim wesołych świąt lub dobrego szabatu.